środa, 25 listopada 2015

confidence

Temat wiary w siebie, dobrej samooceny porusza wiele osób. Nie chodzi mi o książki czy artykuły pisane przez psychologów - profesjonalistów, ale jednak o to, co siedzi w nas samych - trochę szarych ludziach. Nie znam się na psychologii, choć w jakimś stopniu mnie to fascynuje, to jednak są pewne rzeczy, które na podstawie siebie mogę opisać. Przecież nie każdy z nas jest taki sam, i pewnie niektórym udało się psychologów zaskoczyć. A przynajmniej mam taką nadzieję. Pozwólcie jednak, że opowiem Wam moją historię.
Nad wiarą we własne siły, możliwości, zaczęłam się zastanawiać na przełomie gimnazjum/liceum. Myślę, że to jest taki okres, kiedy człowiek co raz bardziej zdaje sobie sprawę z tego kim jest, co potrafi, jak jest odbierany przez kolegów, nauczycieli. Wtedy się kształtuje i całe otoczenie ma na niego wpływ. Wtedy właśnie uświadomiłam sobie, że nie do końca jestem pewna siebie. Nie było mi z tym łatwo. Zawsze w klasie (na każdym etapie mojej nauki) miałam zdolnych ludzi. W liceum chodziłam wręcz do najlepszej klasy w historii szkoły. Jednak nigdy nie należałam do tych najgorszych uczniów, do gimnazjum zawsze byłam w tej 10 najlepszych uczniów (gdzie to byli też jedni z lepszych uczniów na tle całej szkoły). W liceum trochę było inaczej, bo trzymałam się bliżej środka, ale też nie była to końcówka! Nigdy nie czułam się super zdolna, ale z pewnością nadrabiałam moją pracowitością. Czy byłam lubiana? Myślę, że tak, chociaż nadal ciężko mi uwierzyć, że można mnie lubić. Czasem bywam nierozumiana przez innych, czasem patrzą się ludzie na mnie ze słowami w oczach: "jak tak można zrobić?". Ale wielokrotnie słyszę, że jestem naprawdę wspaniałą osobą. Tak było zawsze. Jednak mimo tego wszystkiego ciężko było mi w siebie uwierzyć. W liceum podjęłam trudne wyzwanie. Postanowiłam się zmierzyć z samą sobą. Wszystko wyszło dobrze, po czasie uwierzyłam w siebie (praca nad samym sobą nigdy nie trwa krótko). Zdałam sobie, że wcale nie jestem nikim, że jestem kimś, że mam swoją wartość. Mimo wszystko dalej nad sobą pracowałam, dalej cieszyłam się z drobnych sukcesów. Po trzecim roku studiów poznałam mężczyznę, który ostatecznie doszczętnie zniszczył to, nad czym tak długo pracowałam. Nie chcę się rozwodzić teraz nad tą historią, sama nie wiem, czemu to wszystko tak zadziałało. Ale z pewnością wykazałam się dużą naiwnością i to mnie przed samą sobą pogrążyło. Od zakończenia tej znajomości minęło już ponad dwa lata, a ja dopiero niedawno zdałam sobie sprawę, że ciągle się oszukuję twierdzą, że w siebie wierzę. Po prostu łatwiej było mi zagłuszać samą siebie, moje wewnętrzne "ja", niż podjąć po raz kolejny pracę nad sobą. Pracę, która nie jest łatwa, a jej efekt nigdy nie jest widoczny od razu. Zastanawiałam się nawet nad tym, czy tym razem temu podołam? Bo jednak czy wciąż ta siła we mnie jest? Tego nie wiem, ale nie dowiem się, jeśli nie spróbuję się z tym zmierzyć. Postanowiłam sobie jednak trochę pomóc, dodać motywacji, zaczerpnąć porady. Postanowiłam zrobić sobie świetny prezent na Mikołaja i zakupić sobie książkę - "Jak zwiększyć poczucie własnej wartości?" - Glenn R. Schiraldi. Czy mi to pomoże? - nie wiem. Wiem jednak, że potrzebuję jakiejś inspiracji, wskazówki i może właśnie tam ją znajdę. To, jak mi pójdzie, jakie odniosę wrażenie po przeczytaniu tej książki, na pewno tu opiszę! 
Jedno wiem z pewnością,  człowiekowi lepiej się żyje, jeśli wierzy w siebie, w swoje możliwości. Jeśli ma z tym problem, zawsze może podjąć walkę, strać się uwierzyć w siebie. Może nie jest to łatwe, może potrzeba czasu, ale na pewno warto!

środa, 28 października 2015

your choice.

Mimo, że ostatnio więcej siedzę w domu czas i tak szybko mi biegnie. Naprawdę jestem zaskoczona tym, że październik powoli się kończy. Ostatnio zmieniałam mieszkanie, mieszkam teraz ze znajomymi. Więc mimo siedzenia w domu czas i tak płynie mi na spędzaniu z ludźmi. Łapię się na tym, że ostatnio mam mało czasu dla siebie, zwłaszcza na oglądanie filmów, bo na książki czas ten jeszcze jako tako znajduję. A przecież lista filmów do obejrzenia i książek do przeczytania wciąż rośnie! Kiedyś Wam wspominałam, że wzięłam udział w wyzwaniu na ten rok, że przeczytam 52 książki. Niestety nie widzę tego pozytywnie, chociaż stwierdziłam, że nawet połowa z tego to i tak już sporo (26 książek przez rok to średnio jedna książka na dwa tygodnie), a ja mam już 30. To mojej minimum już osiągnęłam, a do końca roku postaram się jak najbardziej zbliżyć do 40!
Poza życiem prywatnym jest jeszcze wciąż życie zawodowe. I z tego powodu szybko biegnący czas bardzo mi odpowiada! Jakiś czas temu zdecydowałam szukać nowej pracy. Wiele przemawia za tym, że jest to dobry wybór. Niestety niska płaca i brak możliwości podwyżki w najbliższym czasie zdecydowanie do tego zachęca. Ostatnio też mam wrażenie, że mój rozwój został ograniczony. Zostałam przydzielona do konkretnego tematu i mimo, że miałabym czas by rozwijać się w innych, nie bardzo mi na to pozwalają. Niestety momentami mnie to frustruje, bo jak dalej tak będzie, to mój rozwój w tej firmie stanie w miejscu, a tego zdecydowanie nie chcę. Wprawdzie nie jest to dobry okres na szukanie pracy, więc bardziej nastawiam się na to, że po nowym roku coś ruszy. Nie bardzo chciałabym się wyprowadzać z miasta, w którym obecnie mieszkam, chciałabym jeszcze na kilka lat tu zostać (bo na pewno nie na stałe). Ale jak najbardziej biorę też pod uwagę zmianę miejsca zamieszkania. Ostatnio też zastanawiam się, czy aby na pewno robię, to co mi odpowiada. Od liceum chciałam robić, to co teraz robię, naprawdę dałam z siebie dużo, by osiągnąć to co mam. A teraz nie czuję się z tym najlepiej. Czasem się zastanawiam też nad tym, czy nie zostać w tej branży, ale próbować uderzać do innego działu. Myślę też o kolejnych studiach magisterskich, które mogą mi to umożliwić. I w sumie to chciałabym już nowy rok, chciałabym zmian.

sobota, 10 października 2015

good for you.

Powrót na bloga jakoś nie bardzo mi się udał. Zaniedbuję go/Was jak chyba nigdy do tej pory. Ale jest mi tutaj trochę nie po drodze. Ostatnio dużo czasu spędzam poza domem. Dużo wychodzę do ludzi i czasem sama łapię się na tym, że na pewne sprawy brakuje mi czasu. Jestem osobą, która mimo wszystko czasem potrzebuje odpocząć od ludzi, pobyć w samotności. A ostatnio takich momentów jest mało, o dziwo jakoś bardzo nie odczuwam tego, że ludzie mnie męczą. Cóż może trochę się jednak zmieniłam, może jednak zmieniło się moje podejście. Nie chcę Wam obiecywać, że będę teraz tutaj częściej. Chciałabym, naprawdę bym chciała, bo mi Was brakuje, ale jednak nie jestem w stanie przewidzieć jak będą wyglądały moje kolejne dni, gdzie tym razem mnie wywieje, jak tym razem spędzę czas. Wiem jedno, nie raz o Was myślę, zastanawiam się, co tam u Was słychać i w miarę możliwości będę tutaj wpadać!
Miałeś być na chwilę, ta chwila trwa już dłużej niż to się zapowiadało. Cieszyło mnie to, że miałeś być na chwilę, ale jednak wcale mi nie przeszkadza to, że zostałeś na dłużej. Wręcz to polubiłam. Jednak boję się o Tobie mówić. Czasem mam wrażenie, że ktoś może odbierać to, że się Ciebie wstydzę. Wcale tak nie jest. Po prostu Cię polubiłam, lubię spędzać z Tobą czas i uwielbiam być wtulona w Twoje silne ramiona. Ale po prostu boję się, że znikniesz z mojego życia, zdecydowanie ta myśl jest za bardzo zakorzeniona w mojej głowie. Póki co chcę się cieszyć czasem spędzony z Tobą, chcę wyczekiwać tego, kiedy znowu zawitasz do miasta, w którym mieszkam. Ale boję się też tego, że powoli przestajesz mi być obojętny, powoli czuję, że zaczyna mi zależeć....
Muszę gdzieś przelać moje myśli po ostatnim piwie w damskim gronie. Jedna z moich koleżanek pokazała, że naprawdę ma niezły tupet. Chyba się jeszcze z takim nie spotkałam. Ładna, mądra atrakcyjna dziewczyna spotyka się z zajętym kolesiem. On o swoim związku, swojej dziewczynie nie wypowiada się w superlatywach. Jednak mimo wszystko nadal w nim trwa i nie umie go zakończyć. Moja koleżanka ma na tyle wysokie mniemanie o sobie, że ze 100% pewnością wypowiadała się, że ten wagonik uda się jej odciągnąć - przecież ona pod każdym względem jest dużo lepsza od tej laski. Dziwnym trafem owy koleś dalej jest ze swoją obecną dziewczyną, nie z moją koleżanką. Chyba też mu się nie spieszy do zmiany dziewczyny. Mam wrażenie, że ona jest dla niego super odskocznią, wolę nie wiedzieć, do czego może między nimi może dochodzić, ale myślę, że ona to zupełnie inaczej odbiera. Nie widzi tego, że jest naiwna i że jest zabawką. Czuje się taką kobietą, z którą ten facet na pewno będzie chciał być i dla której rzuci obecną dziewczynę. A moim zdaniem przeżyje duże rozczarowanie. Nie rozumiem jej toku myślenia, nie pochwalam jej postępowania. Ciekawi mnie, jak jak to się potoczy, chociaż ja już widzę zakończenie tej relacji. Nie, nie jest to happy end.
Ostatnio nie mogę uwolnić się od piosenki Seleny Gomez, nie żebym była jej fanką, znam jej jedną piosenkę - "Good for you". Obecnie tak bardzo utożsamiam się z tym tekstem. Po prostu chce wyglądać dobrze dla "ciebie", chce być dumna, że jestem "twoja"... moje zlodowaciałe serce chyba powoli zaczyna się roztapiać...

poniedziałek, 7 września 2015

za każdym razem.

Ćwierćwiecze mojego życia minęło w zaskakującym tempie. Sama nie wiem, kiedy ten czas upłynął i nawet zdziwienie mojej siostry "to Ty masz już 25 lat!" nie zrobiło na mnie wrażenia. Owszem, mam już te 25 lat i też sama się temu dziwię! Jestem dość pogodną osobą, czasem przez to mam wrażenie, że ludzie odbierają mnie mniej poważnie. Mój wygląd również może wskazywać na to, że mam tych kilka lat mniej. Chociaż nie, ja jednak wciąż uparcie i do znudzenia będę powtarzać, że jestem starasz niż na to wyglądam. Nie czas jest teraz na to, by podsumowywać moje życie. Jak zwykle było kilka fajnych, miłych, ciekawych chwil, jak również trafiły się te gorsze momenty. Ważne by wciąż iść do przodu! Przeraża mnie jednak to, czego ludzie ode mnie oczekują, jednak 25 lat wiąże się z dorosłością! I mimo, że nie uważam, że jestem niedojrzała, to jednak wciąż nie jestem gotowa na pewne kroki i czyny. Gdybyście się mnie zapytali, które spośród złożonych mi życzeń było dla mnie najcenniejsze - w tym roku odpowiedziałabym, że wszystkie te życzenia, której tyczyły się odnalezienia odwagi w sobie. Tak, zdecydowanie tego mi obecnie najbardziej potrzeba!

Poznałam Cię nie tak dawno, a czuję się, jakby znała Cię już dość długo. Te chwile z Tobą są naprawdę miłe. Lubię to, w jaki sposób na mnie patrzysz, jak do mnie mówisz. Lubię, kiedy mocno mnie przytulasz i całujesz delikatnie w policzek, czy w usta. Jesteś chyba jedyną osobą, która tyle razy mogła pogłaskać mnie po głowie, cóż po prostu za tym nie przepadam, ale jakoś przy Tobie mi to nie przeszkadzało. Ale najbardziej lubię to, że jesteś w mym życiu na chwilę, że za niedługo wrócisz do swojego rodzinnego miasta i nie wiadomo czy się jeszcze kiedyś spotkamy i ewentualnie kiedy. Mój nadszarpnięty mózg i uzbrojone serce nie zdążą się zaangażować, a jednak ja doświadczam czegoś miłego.
Przeraża mnie to, jak ciężko mi się w jakąkolwiek relację zaangażować. Przeraża mnie to, co się w środku ze mną dzieje, gdy pomyślę, że ktoś by mógł być dla mnie kimś ważny, że mógłby zostać na dłużej. Przeraża mnie to, w jaki sposób się wtedy zachowuję. I tak, to jest jeden z tych kroków, o których wyżej pisałam, że nie czuję się na nie gotowa. Tyle, że ja nie chcę być sama, ale strach, panika mnie przytłaczają i przerastają każdą sytuację. Możecie mówić, że mogę z tym walczyć, ale ja walczyłam, walczę, ale to wciąż jest silniejsze. Wiem, że sama sobie nie dam z tym rady, myślę poważnie nad tym, by wybrać się do psychologa.
Ale i tak chciałabym podziękować Ci za to, że jesteś choć na chwilę, za to, że pokazałeś, że może być miło, że strach może gdzieś odejść na bok. Tutaj on odszedł na bok tylko i wyłączenie dlatego, że od początku wiedziałam, że jesteś na chwilę i że wkrótce znikniesz. A tylko w takich sytuacjach umiem pozbyć się obaw i strachu. Absurd.

czwartek, 30 lipca 2015

sign for what never.

Obiecałam sobie częściej zaglądać na bloga, ale w lipcu zupełnie było mi tutaj nie po drodze. Zdarzało się, ze tutaj zaglądałam, czasem nawet coś napisałam, jednak nic nie udało mi się opublikować. Nie umiałam wylać z siebie tego, co gdzieś w środku mnie siedziało. Lipiec minął mi bardzo szybko. Szczerze mówiąc bałam się, ze będę się nudzić. W końcu wielu moich znajomych na okres wakacyjny wyjechało z tego miasta. Jednak milo się zaskoczyłam i naprawdę sporo czasu spędzałam poza domem, często wśród znajomych, którzy mimo wszystko zaskoczyli mnie tym, ze wyrazili chęć spotkania. Oczywiście milo zaskoczyli. Wręcz momentami brakowało mi czasu dla samej siebie. Powoli oswajam się z tym miastem i żyje mi się tu co raz lepiej. Tym bardziej mnie to cieszy, ponieważ póki co postanowiłam tutaj zostać.
W tym miesiącu miałam jedna naprawdę mila sytuacje. Idac ulica zaczepił mnie przystojny mężczyzna. Zostawił mi swój numer i poprosił, bym się odezwała, gdyż ma ochotę mnie poznać. Zrobiłam, jak prosił, on również się odezwał, ale niestety do spotkanie nie doszło. Trochę było mi smutno(?) dziwnie(?), ze do spotkania nie doszło, zwłaszcza, ze kilka dni przed ta sytuacja stwierdziłam, ze mam ochotę kogoś poznać, wyjść z kimś na kawę, spacer. Stwierdziłam, ze to dobry okres by z kimś spędzić trochę czasu, przed kimś się otworzyć. Jednak było tak jak zwykle bywa i szybciej się coś skończyło, niż zaczęło. W tym wypadku nawet się nic nie zaczęło. Jasne, nie poznałam go, wiec w sumie nie mam czego żałować. Tylko, ze mi wcale nie chodzi o niego, tylko o to, ze los znowu sobie ze mnie zakpił. Chociaż tyle, ze jakoś nie mam ochoty na użalanie się nad sobą i powoli przestaje mnie to w jakikolwiek sposób ruszać. Jednak teraz odeszła mi ochota na poznawanie kogokolwiek, tak po prostu.
Obiecuje, ze wszelkie zaległości nadrobię w przyszłym tygodniu, bo własnie czekam aż moja przyjaciółkę mnie odwiedzi i na pewno nie znajdę czasu na bloga. Brak polskich znaków w niektórych wyrazach musicie mi wybaczyć, gdyż 'alt' odmówił posłuszeństwa :/.

piątek, 26 czerwca 2015

Never knew that it could mean so much.

"Kto to jest XY?!"- słowa, które wypowiedziała moja przyjaciółka, od kilku dni odbijają się echem w mojej głowie. Zanim się zorientowałam i zrozumiałam, o co chodzi, oczy wszystkich były zwrócone w moją stronę. A ja potrafiłam z siebie wykrztusić jedynie: "mój kolega". Nie wiem, czy nazwałabym Cię moim kolegą, jakoś nie pasuje mi to określenie do Ciebie, do naszej relacji. Jednak nie chciałam przy tych wszystkich ludziach zagłębiać się w naszą znajomość. Od tamtego momentu byłam mocno zamyślona i wybita z rytmu. To, co było kilka lat temu nagle powróciło. Nie mogłam się oprzeć, musiałam do Ciebie napisać. Tak po prostu - co tam u Ciebie słychać. Nasza krótka rozmowa uświadomiła mi, że te kilka lat temu też coś dla Ciebie znaczyłam. Bo gdyby tak nie było, na pewno byś o tym nie pamiętam. Gdyby tak nie było, nie nazwałbyś tego przyjemnym epizodem. Tak, niestety był to jedynie epizod, chociaż masz rację - przyjemny. Zaskakujące jest to, że łączyła nas więź, o której teraz dalej nie możemy zapomnieć. Ta więź w żaden sposób nie była utworzona przez cielesność. Nigdy się nawet nie całowaliśmy! Była to więź bardzo intymna, emocjonalna. Chyba nigdy nie zapomnę Twoich słów, że żałujesz, że nie mieszkam bliżej. Słowa te poprzedzone były Twoim głębokim spojrzeniem w moje oczy. A kiedy je wypowiadałeś, Twoja dłoń lekko dotykała dołu moich pleców. Nigdy nie zapomnę naszych rozmów, uśmiechów. Tego jak śpiewałeś mi jedną piosenkę, nie wiedząc, że jej nie lubię. Ale ją polubiłam, bo właśnie wtedy zaczęła mi się kojarzyć z Tobą. Nigdy nie zapomnę tego, jak Twoja ponura mina zmieniała się w szeroki uśmiech, jak tylko mnie zobaczyłeś. Nigdy nie zapomnę Twojego ukradkowego spojrzenia, po tym jak Twoi kumple nie krępując się mówili: "to ona, już jest, już przyszła". Jasne, wiem, że miałam tego nie słyszeć, ale nie raz było inaczej. Żałuję, że los nie dał nam nigdy szansy. Żałuję, że mimo tak silnej więzi jaką czułam, wiedząc, że i Ty coś musisz czuć, nie było nam dane nigdy zbliżyć się do siebie. Zawsze tak bardzo chciałam Cię dotknąć, chwycić Twoją dłoń, poznać smak Twoich ust, nauczyć się Twojego ciała. Teraz pozostają jedynie wspomnienia. Z jednej strony chciałabym się łudzić, że kiedyś będziesz jeszcze teraźniejszością. Z drugiej wiem, że to bardzo złudna nadzieja. Nie chcę żyć przeszłością, nie chcę oczekiwać, by przyszłość znowu się pojawiła. Jesteś ciekawym facetem, nasz krótki epizod wiele mi pokazał. I teraz również mi coś daje. Właśnie teraz, dzięki temu zrozumiałam, że pewnego dnia chciałabym być dla kogoś taką kobietą, jaką jakiś czas temu byłam dla Ciebie. Zawsze powtarzałeś, że lubisz mój uśmiech, to że jestem radosna i pozytywnie nastawiona do życia. I chcę, by kiedyś ktoś znowu ujrzał to światło we mnie, które jakiś czas temu zgasło. Właśnie teraz zrozumiałam, że nie chcę zamartwiać się przeszłością, bo to nie ma sensu. Dawno temu wiele bym dała, by między nami było inaczej. Ale nie miałam na to wpływu. Teraz już wiem, że byłeś innego rodzaju znajomością. Byłeś namiastką pięknej relacji, jaka mogłaby powstać między dwojgiem ludzi, ale relacji, która nigdy nie osiągnie spełnienia. Tak mi się wydaje, że każdy z nas doświadcza czegoś takiego. Gdybyście się zastanowili, czy kiedyś ktoś taki pojawił się na Waszej drodze, myślę, że większość z Was odpowiedziałaby, że tak. Taka więź, która nigdy nie osiągnie spełnienia, zostaje na zawsze zapamiętana przez tych dwoje ludzi, którzy się wzajemnie pragną. Gdzieś tam w moim sercu wciąż jesteś. Teraz już tylko jako piękne wspomnienie.
To nie Ty mnie zraniłeś, to los dał nadzieję i paskudnie ją zabrał. To los zadrwił sobie z nas. Żałuję, że nie dano nam szansy. Jednak cieszę się i dziękuję za to, że mimo wszystko mogłeś pojawić się w moim życiu i pokazać mi piękno świata swoimi oczami. 

piątek, 12 czerwca 2015

What's my direction?

Już od tygodnia próbuję coś tutaj napisać. Brak weny jednak skutecznie mnie od tego pomysłu odwodzi. Nie lubię pisać, kiedy jej brak. Mam wtedy wrażenie, że mój wpis jest nijaki, albo nawet beznadziejny. Nie raz mi się zdarzyło czegoś trochę wstydzić. W sumie nawet nie wiem czy to było uzasadnione ;).
Trochę mnie tu nie było, ale jak część z Was wie, byłam na urlopie. Odpoczynek z pewnością mi się należał, a ja nawet nie wiedziałam, że aż tak go potrzebowałam. Oczywiście ciężko mówić o wypoczynku, kiedy jedzie się na stare śmieci odwiedzić znajomych. Co chwilę gdzieś wychodziłam, zawsze coś się działo. Ale bardzo czegoś takiego mi brakowało. Dawno nie byłam w tamtym miejscu, potrzebowałam tego. Potrzebowałam tamtych ludzi, naprawdę za nimi tęskniłam, dalej tęsknię. Wszystko było fajnie, choć jak to zwykle bywa nie obeszło się i bez tego, że do jakiegoś spotkania nie doszło. Bardzo zależało mi, by się spotkać z M. Niestety nie raz pokazał już, że nie szanuje mojego czasu, a co się z tym wiąże nie szanuje i mnie. Poukładałam sobie to w głowie, i mimo, że jakiś czas temu chciałam się z nim spotkać, teraz już mi to wisi koło dupy. Może za bardzo chciałam tą znajomość utrzymać. Tylko sama nie wiem, po co. Zamierzam napisać mu parę słów, cóż mam po prostu do tego prawo. Dziwnym zaskoczeniem był też W., który stale od 2 lat się we mnie podkochuje. Mimo tego, że wciąż powtarzam mu, że traktuję go jako kumpla, nic się nie zmienia. Ba! Wręcz nawet na studia magisterskie chce się przenieść do miasta, w którym teraz mieszkam. Nie, nie pytałam czy ze względu na mnie. Ale patrząc na to, jaki ma zawód i że tutaj za cholerę pracy nie znajdzie, innego powodu nie widzę. Przeraża mnie to strasznie, gdyż nawet podczas tego pobytu próbował mnie kontrolować i na maksa wypełniać mój czas. Jednak nie bardzo mu się to udało. Lubię go, ale to jest jeden z tych dziwnych facetów, zbyt dziwnych. Mam nadzieję, że jednak zmieni swoje plany i nie zawita tutaj. Owszem, gdyby tu zamieszkał, z czasem na studiach pozna nowych ludzi, ale na początku byłabym jego jedną znajomą tutaj, a nie wiem, czy bym to zniosła. Zwłaszcza, że mimo, iż nic nigdy między nami nie było, nie raz traktował mnie jak swoją własność. I tak, "własność" jest tu niestety dobrym słowem...
Powrót do rzeczywistości nie do końca był łatwy. Już po dwóch dniach miałam dość tego miasta, ale jakoś mi przeszło. Niestety kiedy zbyt dużo nad czymś rozmyślam, to jestem bardzo drażliwa. Co do poprzedniego wpisu - na razie postanowiłam dać sobie czas i tu zostać. Nie do końca jestem do tego przekonana, ale z niewiele ponad rocznym doświadczeniem (w tym pół roku stażu miałam), nie jestem zbyt osobą konkurencyjną. Czytając wszelkie ogłoszenia wymagali minimum dwóch lat doświadczenia. Więc postanowiłam jeszcze na rok zostać. Przynajmniej wstępnie. Przecież zawsze można spakować manatki i się przenieść! Z pewnością okres wakacyjny będzie dla mnie sprawdzianem, jak żyje mi się w tym mieście, ponieważ wiele moich znajomych stąd wyjeżdża, by po wakacjach znowu tu zamieszkać. Przeraża mnie to, bo sama nie wiem, co z sobą zrobię. Z kim i gdzie będę wychodzić?! Nie chcę ciągle siedzieć w domu, więc postanowiłam do pewnym miejsc spróbować wyjść sama. Zobaczymy, jak mi się to uda, na pewno się tym z Wami podzielę!

niedziela, 24 maja 2015

I need a change and I need it fast!

Już od dłuższego czasu, próbuję napisać coś na pewien temat. Już od dłuższego czasu coś mnie męczy, ale ciężko mi było się z tego zwierzyć, ciężko mi samej było się do tego przyznać, chociaż gdzieś tam w środku cały czas to we mnie siedziało. Nie chodzi o to, że chcę się nad sobą użalać. Nie chodzi o  to, że oczekuję od Was litości, zrozumienia, pocieszenia czy rady. Po prostu muszę to z siebie wyrzucić, muszę się tego pozbyć, bo zaczyna mi to ciążyć.
Od pewnego czasu moje życie jest pewnego rodzaju wegetacją. To nie jest tak, że nic się nie dzieje. To nie jest tak, że ludzie mnie nie otaczają. Ale skończyłam studia, dostałam staż w zawodzie, w którym od zawsze chciałam pracować, po stażu zostałam zatrudniona i wszystko tak "ładnie" dalej się ciągnie. Między czasie (tj. po studiach, przed stażem) zmieniłam miejsce zamieszkania. Ciężko mi było opuszczać miasto, w którym mieszkałam 5 lat, w którym poznałam tak wiele wspaniałych osób. Czy tego chciałam, czy nie, w jakiś sposób było to nieuniknione. Staż w zawodzie miał wszystko zrekompensować. Owszem w jakimś stopniu tak było, ale brakowało mi ludzi stamtąd, tamtego miejsca, klimatu. Kiedy po stażu zostałam zatrudniona, przeprowadziłam się do większego miasta, by ograniczyć dojazdy do pracy. Miałam nadzieję, że coś się zmieni, że kogoś poznam (czyt. księcia z bajki, czy prawie księcia z bajki). Jestem tu już dobre pół roku, a jak nikogo nie było na horyzoncie, tak dalej nie ma, a czasem czuję się po prostu samotna... W pracy niby wszystko jest ok, ale jednak z jakiegoś powodu to "niby" się tam znalazło. Pracuję naprawdę ze wspaniałymi ludźmi, panuje u nas bardzo przyjazna atmosfera i wiele zrozumienia, czego naprawdę niejeden mógłby pozazdrościć. Jednak myślałam, że będę trochę bardziej niezależna w tej pracy i że jednak bardziej będę mogła wykazać się swoją kreatywnością. Wciąż czekam na to, że pewnego dnia stworzę coś naprawdę fajnego od początku do końca sama. Choć momentami mam wrażenie, że to jednak nie nastąpi. Do tego zarobki, które pozostawiają niemało do życzenia... To nie jest tak, że chciałabym zarabiać nie wiadomo ile, ale jestem świadoma, że w tym zawodzie, nawet z tak niewielkim doświadczeniem, można zarabiać więcej. I wcale nie są to wyssane z palca informacje. Ze smutkiem muszę przyznać, że w okolicy, w której teraz mieszkam, chyba nie ma co liczyć na lepsze zarobki. I jeśli chciałabym pozostać przy tym zawodzie, wcale nie mam też dużo pola do popisu jeśli chodzi o ilość firm o tym profilu. I teraz właśnie przechodzimy do puenty...
Po prostu czuję, że nic mnie nigdzie nie trzyma. Owszem, zaraz powiecie, że jest rodzina, że są znajomi. Z rodziną przeżyłam już rozłąkę i  mimo, że chciałabym teraz być bliżej nich. Wiem, że oni zrozumieją, jeśli wyjadę. Znajomi jeśli są tymi prawdziwymi znajomymi, to mimo odległości pozostaną. Wiem, że łatwo mówić, ale ja dobrze wiem, że mimo odległości można mieć dalej dobre relacje, tylko muszą chcieć tego obie strony. Po prostu czuję, że nic mnie tu nie trzyma. Ani tutaj, ani nigdzie indziej. W takiej sytuacji można być wszędzie, ale tak naprawdę zazwyczaj nie jest się nigdzie... (jeśli można nigdzie nie być). I wcale nie jest tak, że przesadzam, że wyolbrzymiam. Już kiedyś byłam w takiej sytuacji i nie było mi wcale fajnie. Wtedy wylądowałam tutaj, gdzie teraz jestem. A co teraz będzie ze mną? Taki brak zaczepienia mnie okropnie męczy. Zwłaszcza, że ostatnio rozmyślam nad przeprowadzką do innego miasta, gdzie mam zdecydowanie większe pole do popisu w moim zawodzie. Z jednej strony mam ochotę już się spakować i tam jechać. Z drugiej przeraża mnie to, że po raz kolejny miałabym się oswajać z nowym miastem. Dla mnie to nie jest łatwe. Od prawie półtora roku jestem w tych okolicach, a dopiero teraz zaczynam powoli się dobrze tutaj czuć. No właśnie, powoli... Zaczynam lepiej poznawać owe miasto i powoli zaczynam je lubić. Mam tutaj swoich znajomych, z którymi chętnie spędzam czas. Jest nawet pewien mężczyzna, którego chętnie poznałabym bliżej, jednak on póki co nie wykazuje żadnego zainteresowania moją osobą. Nie chcę tego stracić, boję się zaczynać wszystkiego od nowa. Kompletnie nie wiem, co z sobą zrobić, jakie podjąć decyzje, dlatego brak tego punktu zaczepienia trochę to utrudnia.
Tak jak napisałam w tytule - potrzebuję zmiany i potrzebuję jej szybko. Chciałabym po prostu dobrze żyć, być zadowolona z tego co mam, co robię. Kiedyś dla mnie wszystkim, co mogło mnie uszczęśliwić była dobra kariera zawodowa. Jednak człowiek się zmienia, dojrzewa, zmieniają się mu priorytety. Tak jest też ze mną.
Ostatnio więc wiele myślę. Siedzę i myślę. Leżę i myślę. Myślę, rozmyślam, myślę, rozmyślam i tak w kółko. Jednak rozwiązania jak nie było, tak nie ma. I gdybyście się mnie dzisiaj zapytali, na co dziś bym postawiła: czy na wyjazd i szukanie lepszej pracy w zawodzie, czy by zostać tutaj i też rozglądać się za nową pracą (ewentualnie), to nie umiałabym Wam odpowiedzieć.
Pamiętam jak kilka lat temu miałam mętlik w głowie, jak miałam dwie opcje, miałam wybrać jedną. Długo nie mogłam się zdecydować, ale życie samo podsunęło mi ciekawą opcję. Skorzystałam z niej i nie żałowałam wyboru. Bardzo bym chciała, by tym razem też tak było. Ale nie ma się co łudzić, pewnie tak nie będzie, albo na dobrą opcję będę czekać do usranej śmierci. 
Potrzebuję zmiany, potrzebuję jej jak najszybciej. Naprawdę chciałabym, by do końca roku coś w moim życiu się zmieniło. Bo ja naprawdę nie mam już sił do tego, co jest. Męczy mnie to i mam wrażenie, że życie ucieka mi przez palce. A przecież jestem młoda i powinnam żyć, a nie wegetować. 

niedziela, 10 maja 2015

My emotions make me feel so insecure.

Sama nie wiem od czego zacząć. Dawno mnie tu nie było, teraz nie wiem, na ile wróciłam, ale z pewnością brakowało mi bloga, brakowało mi Was! Może tak najprościej zacząć od początku, od tego, czemu odeszłam z poprzedniego bloga? Owszem, w jakimś stopniu nie utożsamiałam się z tamtą osobą, ale nie tylko dlatego. Poczułam, że znowu czuję się zagubiona, niepewna. Musiałam wziąć się w garść, a bałam się tego, że na blogu będę się ciągle nad sobą użalać. Moje zagubienie nie było chwilowe, trwało zbyt długo. W zasadzie wciąż trwa, wciąż nie do końca sobie z tym poradziłam, ale w końcu umiałam przed samą sobą się do tego przyznać. Również w końcu znalazłam w sobie na tyle siły, by chociaż spróbować z tym walczyć. Nienawidzę być zagubiona, tak samo, jak nienawidzę użalać się nad sobą, dlatego musiałam stąd odejść, musiałam zmierzyć się z samą sobą, co nigdy nie jest łatwe. Jak zwykle kiedy jestem zagubiona, popełniam wiele błędów, doprowadzam do sytuacji, do których szczerze nie chciałabym, by doszło. Niestety tym razem również tak było i w sumie dopiero otrząsnęłam się, kiedy tego wszystkiego było za dużo, kiedy to wszystko mnie przygniotło. Pewnego dnia po prostu przegięłam, pewnego dnia pozwoliłam innym na za wiele, a następnego dnia miałam ochotę uciec stąd jak najdalej. Nie tyle zapaść się pod ziemię, co właśnie uciec. Ale czy to nie byłoby wtedy najłatwiejszym rozwiązaniem? Z pewnością by było. Wbrew pozorom sytuacja, która mnie zmiażdżyła, pozwoliła mi również się otrząsnąć i wziąć za siebie. Dalej nie jest idealnie, dalej muszę nad sobą pracować, ale czuję, że mam w sobie siłę. Chociaż... np.ostatnio bawiąc się w gronie znajomych, kiedy czułam się naprawdę dobrze nagle stałam się smutna. Niestety było to po mnie widać i jeden kolega to zauważył, zapytał co mi jest. Udałam, że oczywiście nic, że tylko mu się wydaje, a w sobie czułam taką niepewność, czułam, że jestem tak mało pewna siebie, czułam się dużo gorsza od tak wielu ludzi, którzy wtedy mnie otaczali. Znowu poczułam się przygnieciona. Ale czy miałam powód? Wcale nie miałam powodu, a jednak było, jak było. Muszę się w sobie zebrać, muszę się odnaleźć, muszę wrócić do mojej starej pewności siebie, co wcale nie jest łatwe, ale najważniejsze jest to, że próbuję. Nie chcę się poddać, nie teraz, kiedy robię małe kroczki. Małe, ale jednak do przodu!
Tak więc wygląda na to, że tutaj wróciłam!