Już od dłuższego czasu, próbuję napisać coś na pewien temat. Już od dłuższego czasu coś mnie męczy, ale ciężko mi było się z tego zwierzyć, ciężko mi samej było się do tego przyznać, chociaż gdzieś tam w środku cały czas to we mnie siedziało. Nie chodzi o to, że chcę się nad sobą użalać. Nie chodzi o to, że oczekuję od Was litości, zrozumienia, pocieszenia czy rady. Po prostu muszę to z siebie wyrzucić, muszę się tego pozbyć, bo zaczyna mi to ciążyć.
Od pewnego czasu moje życie jest pewnego rodzaju wegetacją. To nie jest tak, że nic się nie dzieje. To nie jest tak, że ludzie mnie nie otaczają. Ale skończyłam studia, dostałam staż w zawodzie, w którym od zawsze chciałam pracować, po stażu zostałam zatrudniona i wszystko tak "ładnie" dalej się ciągnie. Między czasie (tj. po studiach, przed stażem) zmieniłam miejsce zamieszkania. Ciężko mi było opuszczać miasto, w którym mieszkałam 5 lat, w którym poznałam tak wiele wspaniałych osób. Czy tego chciałam, czy nie, w jakiś sposób było to nieuniknione. Staż w zawodzie miał wszystko zrekompensować. Owszem w jakimś stopniu tak było, ale brakowało mi ludzi stamtąd, tamtego miejsca, klimatu. Kiedy po stażu zostałam zatrudniona, przeprowadziłam się do większego miasta, by ograniczyć dojazdy do pracy. Miałam nadzieję, że coś się zmieni, że kogoś poznam (czyt. księcia z bajki, czy prawie księcia z bajki). Jestem tu już dobre pół roku, a jak nikogo nie było na horyzoncie, tak dalej nie ma, a czasem czuję się po prostu samotna... W pracy niby wszystko jest ok, ale jednak z jakiegoś powodu to "niby" się tam znalazło. Pracuję naprawdę ze wspaniałymi ludźmi, panuje u nas bardzo przyjazna atmosfera i wiele zrozumienia, czego naprawdę niejeden mógłby pozazdrościć. Jednak myślałam, że będę trochę bardziej niezależna w tej pracy i że jednak bardziej będę mogła wykazać się swoją kreatywnością. Wciąż czekam na to, że pewnego dnia stworzę coś naprawdę fajnego od początku do końca sama. Choć momentami mam wrażenie, że to jednak nie nastąpi. Do tego zarobki, które pozostawiają niemało do życzenia... To nie jest tak, że chciałabym zarabiać nie wiadomo ile, ale jestem świadoma, że w tym zawodzie, nawet z tak niewielkim doświadczeniem, można zarabiać więcej. I wcale nie są to wyssane z palca informacje. Ze smutkiem muszę przyznać, że w okolicy, w której teraz mieszkam, chyba nie ma co liczyć na lepsze zarobki. I jeśli chciałabym pozostać przy tym zawodzie, wcale nie mam też dużo pola do popisu jeśli chodzi o ilość firm o tym profilu. I teraz właśnie przechodzimy do puenty...
Po prostu czuję, że nic mnie nigdzie nie trzyma. Owszem, zaraz powiecie, że jest rodzina, że są znajomi. Z rodziną przeżyłam już rozłąkę i mimo, że chciałabym teraz być bliżej nich. Wiem, że oni zrozumieją, jeśli wyjadę. Znajomi jeśli są tymi prawdziwymi znajomymi, to mimo odległości pozostaną. Wiem, że łatwo mówić, ale ja dobrze wiem, że mimo odległości można mieć dalej dobre relacje, tylko muszą chcieć tego obie strony. Po prostu czuję, że nic mnie tu nie trzyma. Ani tutaj, ani nigdzie indziej. W takiej sytuacji można być wszędzie, ale tak naprawdę zazwyczaj nie jest się nigdzie... (jeśli można nigdzie nie być). I wcale nie jest tak, że przesadzam, że wyolbrzymiam. Już kiedyś byłam w takiej sytuacji i nie było mi wcale fajnie. Wtedy wylądowałam tutaj, gdzie teraz jestem. A co teraz będzie ze mną? Taki brak zaczepienia mnie okropnie męczy. Zwłaszcza, że ostatnio rozmyślam nad przeprowadzką do innego miasta, gdzie mam zdecydowanie większe pole do popisu w moim zawodzie. Z jednej strony mam ochotę już się spakować i tam jechać. Z drugiej przeraża mnie to, że po raz kolejny miałabym się oswajać z nowym miastem. Dla mnie to nie jest łatwe. Od prawie półtora roku jestem w tych okolicach, a dopiero teraz zaczynam powoli się dobrze tutaj czuć. No właśnie, powoli... Zaczynam lepiej poznawać owe miasto i powoli zaczynam je lubić. Mam tutaj swoich znajomych, z którymi chętnie spędzam czas. Jest nawet pewien mężczyzna, którego chętnie poznałabym bliżej, jednak on póki co nie wykazuje żadnego zainteresowania moją osobą. Nie chcę tego stracić, boję się zaczynać wszystkiego od nowa. Kompletnie nie wiem, co z sobą zrobić, jakie podjąć decyzje, dlatego brak tego punktu zaczepienia trochę to utrudnia.
Tak jak napisałam w tytule - potrzebuję zmiany i potrzebuję jej szybko. Chciałabym po prostu dobrze żyć, być zadowolona z tego co mam, co robię. Kiedyś dla mnie wszystkim, co mogło mnie uszczęśliwić była dobra kariera zawodowa. Jednak człowiek się zmienia, dojrzewa, zmieniają się mu priorytety. Tak jest też ze mną.
Ostatnio więc wiele myślę. Siedzę i myślę. Leżę i myślę. Myślę, rozmyślam, myślę, rozmyślam i tak w kółko. Jednak rozwiązania jak nie było, tak nie ma. I gdybyście się mnie dzisiaj zapytali, na co dziś bym postawiła: czy na wyjazd i szukanie lepszej pracy w zawodzie, czy by zostać tutaj i też rozglądać się za nową pracą (ewentualnie), to nie umiałabym Wam odpowiedzieć.
Pamiętam jak kilka lat temu miałam mętlik w głowie, jak miałam dwie opcje, miałam wybrać jedną. Długo nie mogłam się zdecydować, ale życie samo podsunęło mi ciekawą opcję. Skorzystałam z niej i nie żałowałam wyboru. Bardzo bym chciała, by tym razem też tak było. Ale nie ma się co łudzić, pewnie tak nie będzie, albo na dobrą opcję będę czekać do usranej śmierci.
Potrzebuję zmiany, potrzebuję jej jak najszybciej. Naprawdę chciałabym, by do końca roku coś w moim życiu się zmieniło. Bo ja naprawdę nie mam już sił do tego, co jest. Męczy mnie to i mam wrażenie, że życie ucieka mi przez palce. A przecież jestem młoda i powinnam żyć, a nie wegetować.